Uzdrowienie świata zaczyna się od miłości do własnej istoty

Po ostatnim okresie rzadszego pisania, spowodowanym przeprowadzką i w zasadzie kilkumiesięcznym remontem mieszkania, wracam do regularnego pisania 🙂


 

Chciałbym się podzielić własnymi refleksjami dotyczącymi tego, jak ważna jest miłość do samego siebie oraz jaką kluczową rolę odgrywa ona w naszym osobistym procesie wzniesienia świadomości, jak i również w planetarnej transformacji, która się obecnie dokonuje. Jest to temat, który dosyć mocno siedzi w mojej głowie w ostatnim czasie. Chciałbym Was zachęcić do spojrzenia na to, czym jest miłość do siebie z trochej innej perspektywy, ponieważ z tego, co obserwuję, jest to zagadnienie rzadko poruszane przez ludzi, a także najczęściej chyba rozumiane trochę na opak. Oczywiście jest sporo ludzi, dla których to, co napiszę, nie będzie niczym nowym, ale pomimo tego myślę, że warto na ten temat pisać, bo każdy zawsze będzie mógł stąd wynieść coś dla siebie.

Oczywiście, cała esencja życia polega na tym, aby dzielić miłość z innymi ludźmi – żyć w stanie świadomości jedności – jednak moim zdaniem, krokiem umożliwiającym dokonanie tego jest uprzednie w pełni pokochanie siebie samego. Nie jest to absolutnie tym samym, co kojarzy się najczęściej z stwierdzeniami typu „być w sobie zakochanym”, czyli czymś, co rozumiemy jako egoizm, narcyzm czy poczuciem wyższość. Jest czymś zupełnie innym, co ostatecznie może nawet zaprowadzić do „zakochania” się we wszystkim, co jest – czyli stać się drogą prowadzącą do bezwarunkowej miłości do całego stworzenia, która jest niczym innym jak osiągnięciem pewnego stanu świadomości – co będę chciał w tym poście w sposób przystępny wytłumaczyć. Chciałbym również pokazać, jak miłość do własnej istoty ma moc transformacji świata.

Co ciekawe, w sławnych słowach wypowiedzianych przez Jezusa: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”, wyraźnie jest powiedziane, że miłość do siebie jest czymś pierwotnym i nadrzędnym, co służyć ma jako wzór do sposobu, w jaki traktuje się drugiego człowieka, czymś z czego wynika cała reszta. Akcent jest położony na „jak siebie samego”. I jest to oczywista prawda, ponieważ nie można dać komuś czegoś, czego samemu się nie posiada. Jeżeli nie potrafi się kochać siebie, to jak naprawdę można pokochać innych?

BRAK MIŁOŚCI DO SIEBIE JEST PLAGĄ TEGO ŚWIATA

We współczesnym świecie, w relacjach międzyludzkich, widać jak na dłoni brak miłości oraz obcość. Tak samo powszechny jest brak miłości do siebie samego. Objawia się on jako cały negatywizm, który w sobie nosimy. Można wymieniać bardzo długo: wszechobecna epidemia depresji, nieumiejętność bycia sobą/pragnienie bycia kimś innym niż się jest, masa kompleksów, głęboki brak akceptacji do własnej osoby, wyglądu, charakteru, do własnego życia, przeszłości, brak wiary w siebie, poczucie wstydu czy niegodności. Mówiąc ogólnie – nieustanne pomniejszanie siebie samego. Do tego dochodzi jeszcze regularne „okładanie się” przeróżnymi ciężkimi emocjami, a także brudnymi oraz toksycznymi myślami. Z tego powodu powstaje też większość chorób, które również pokazują nam jasno, jak mocno nie kochamy siebie. Poza tym, czym zupełnie normalnym w tym świecie jest nakładanie na siebie chorych ambicji, wściekanie się, gdy coś nie idzie po naszej myśli, nieustanne krytykowanie i osądzanie siebie samego, życie w ciągłym stresie, czy spożywanie substancji, które są toksyczne i zabójcze. Wszystko to „zaciemnia” nas, a także utrudnia światłu dotarcie do nas.

W dodatku, na przestrzeni wieków, w naszym kolektywnym umyśle genetycznym – została wgrana cała masa programów, które po dzisiaj wywierają ogromny wpływ na naszą świadomość. W historii świata cierpieniu nadano wręcz zbawczy, uszlachetniający sens. Stworzono kult męczeństwa. Przecież jeszcze nie tak dawno – kilkaset lat temu – ascetyzm czy różne formy zadawania sobie cierpienia (jak np. samobiczowanie) propagowano często jako drogi wiodące do Boga. Chyba do dziś dominuje filozofia nakłaniająca do tego, aby zapomnieć o sobie, a poświęcić się innym. Zresztą, w zbiorowym umyśle genetycznym, oprócz tych programów, zostały również „wszczepione” takie koncepcje Boga – czyli naszego źródła – w których jawi sie on jako byt, od którego jesteśmy odseparowani, którego nie jesteśmy godni, a także jako ktoś będący gniewnym i karzącym sędzią. Pomijam już nawet to, że poprzez działanie tych programów sami pojmujemy siebie jako istoty zepsute. Ponieważ zachowanie i działanie człowieka (głównie na poziomie podświadomym) zawsze będzie odzwierciedleniem projekcji czy wyobrażenia, jakie ma on na temat swojego źródła/stwórcy, prowadzi to do tego, że bojąc się w poczuciu winy osądu i kary od stwórcy, człowiek sam stworzył świat wypełniony strachem, osądem, winą i karą. Wiążąc w swojej wyobraźni własnego stwórcę z tymi atrybutami, sam się nimi nieświadomie wypełnił – stały się one jego rzeczywistością – ponieważ podświadomie człowiek zawsze dąży do tego, aby być takim jak namalowany w głowie obraz swojego stwórcy. Tymi częstotliwościami (strach, osąd, wina, kara) celuje jednakowo sam w siebie oraz w innych ludzi.

Wszystkie te zainstalowane w naszym umyśle genetycznym programy są tak naprawdę wypaczonymi i zniekształconymi algorytmami – czymś co jest nienaturalne, syntetyczne i przyniesione z zewnątrz. Jednakże, ponieważ ludzkość praktycznie jako całość jest zanurzona w genetycznym ziemskim umyśle, który powinno się sobie wyobrażać jako mającą charakter eteryczny strukturę okrywającą planetę, wpływ tych programów na świadomość człowieka jest przepotężny, wręcz powalający. Nawet u osób, które rozpoznają je świadomie, programy te funkcjonują przeważnie na głębokich poziomach podświadomości.

W dużej mierze właśnie z tego powodu mamy problem z pokochaniem własnej istoty, a wypieranie się prawdy o sobie oraz swojej mocy i własnego światła jest w tym świecie czymś zwyczajnym, dlatego tak ciężko jest tę dysfunkcję też dostrzec.

MIŁOŚĆ DO SIEBIE

Postaram się teraz wyjaśnić moje zrozumienie, dotyczące tego, czym jest miłość do siebie. Uważam, że to pojęcie jest ogólnie bardzo wąsko i powierzchownie rozpatrywane. Miłość do siebie jest tak naprawdę miłością do własnego życia, które się przed nami w każdej chwili przejawia. Z jednej strony miłość skierowana jest do wewnątrz — do naszej własnej istoty – z drugiej strony wychodzi ona na zewnątrz nas i obejmuje nasze doświadczenie życiowe, całą przestrzeń, która jest wokół nas. Oba te zjawiska są od siebie zależne, w szerszej perspektywie są tym samym. Brak miłości do własnego życia jest przecież również brakiem miłości do siebie samego. Miłość do siebie jest gotowością do pokochania wszystkiego, co jest w nas oraz w naszym życiu, zwłaszcza tego co jest destrukcyjne i szkodliwe. Jest ona pełnym zatroszczeniem się o siebie samego, wynikającym z uświadomienia sobie, że przywilejem człowieka jest dobro, zdrowie, obfitość, radość i szczęście. Wspierana jest patrzeniem na siebie samego z większą tolerancją, wyrozumiałością, cierpliwością i życzliwością.

Miłość do siebie oznacza otoczenie opieką, czułością i akceptacją wszystkich aspektów swojego życia, zarówno tego, co zwiemy swoją przeszłością, jak i swojej teraźniejszości. Nasz stosunek do teraźniejszości – do każdej kolejnej chwili, która się przed nami odsłania – określa to, jak mocno kochamy własną istotę. Jeżeli człowiek naprawdę kocha siebie, to przyjmuje każdą chwilę z otwartymi ramionami. Jest wdzięczny za każdy moment życia. Nie stawia oporu bieżącej chwili, akceptuje ją taką, jaka jest (co nie oznacza, że nie może nie zgadzać się z tym, co jest oraz dążyć do zmiany tego, co jest). Nawet (szczególnie) jak wydarzenia w życiu są ciężkie to potrafi podejść do nich z poziomu akceptacji, wnosząc we własną przestrzeń spokój. Człowiek kochający siebie, nie traktuje teraźniejszości jako wroga, przeszkody, którą musi pokonać, lub wyłącznie jako kroku ku lepszej przyszłości – ku zrealizowaniu jakiegoś własnego celu. Nie zatruwa w ten sposób własnego życia negatywizmem. Człowiek kochający siebie po prostu jest w pełni z każdą chwilą, wyciąga z niej całą esencję. Po prostu jest tu i teraz. Przyjmuje każdą chwilę z wdzięcznością, która wypływa z głębokich pokładów własnej świadomości. Idzie przed siebie w zgodzie z życiem – czyli tak naprawdę w zgodzie z samym sobą. Kochanie siebie jest powiedzeniem „tak” temu co się akurat pojawia w naszym życiu. Jest kochaniem i przyjmowaniem z wdzięcznością każdej kolejnej chwili.

Miłość do siebie prowadzi również do otoczenia troską, szacunkiem oraz akceptacją wszystkich poziomów i części własnej istoty. Szczególnie tych, które w sobie często odtrącamy. Mam tu na myśli wszelkie nasze wady, trudne i nielubiane cechy charakteru, kompleksy, ułomności, ograniczenia i słabości. Z miłości do siebie wynika zaakceptowanie oraz pokochanie tego wszystkiego, co definiujemy w sobie jako złe, negatywne i przeszkadzające.

 

Kolejną ważną rzeczą, która moim zdaniem definiuje miłość do siebie, jest stosunek do własnych emocji i myśli, co w gruncie rzeczy także jest relacją z teraźniejszością, ponieważ myśli oraz emocje przejawiają się zawsze w Teraz. Człowiek kochający siebie potrafi obdarować opieką, troską i akceptacją odczuwane w ciele ciężkie emocje oraz przepływające przez umysł myślokształty. Kieruje swoją pełną troski i miłości uwagą na miejsca w ciele, w których pojawiają się trudne i nieprzyjemne emocje. Chcąc pokochać siebie, człowiek dąży do umiejętności świadomej akceptacji swoich emocji oraz do łatwości we wchodzeniu w ich świadome odczuwanie. Kochając siebie, człowiek jest otwarty na swoje trudne emocje. Gdy się one pojawiają, przyjmuje je z otwartymi ramionami, dając im przestrzeń.

Niestety, jako ludzie, przeważnie utożsamiamy się z własnymi emocjami, „zrastając się” z nimi, w konsekwencji czego jesteśmy przez nie ubezwłasnowolnieni. Traktujemy je jako coś „naszego”, w ten sposób tak jakby „podłączamy się” pod nie, przez co emocje dochodzą do władzy nad nami, na skutek czego działamy pod ich wpływem. Prowadzi to do tego, że ranimy i kaleczymy samych siebie. Każdą negatywną emocję można potraktować jako pretekst do pełniejszego pokochania siebie. Każda negatywna emocja jest okazją do nawiązania głębszego kontaktu z samym sobą oraz możliwością do obdarowania samego siebie uwagą, troską i miłością. Z każdą negatywną emocję można – z perspektywy świadka i obserwatora – wejść w głęboki kontakt i odczuwanie, zaakceptować ją i pozwolić jej być, jaką jest, otoczyć troską i czułością, dzięki czemu da się sobie samemu okazję do obdarowania siebie miłością.

Podobnie jest w przypadku z myślami. Człowiek kochający siebie samego nie „obrzuca” własnej jaźni destrukcyjnymi, ograniczającymi i brzydkimi myślami. Taki człowiek nieustannie dba o jakość swoich myśli. Jeśli jednak nie jest w stanie okiełznać swoich myśli to postępuje z nimi tak samo jak w przypadku z emocjami. Szanowanie i pielęgnowanie własnych myśli odnosi się do całego systemu przekonań, który jest przecież złożonym konstruktem myśli. Przede wszystkim wiąże się z  przekonaniami na swój własny temat. Człowiek kochający siebie myśli o sobie dobrze, ponieważ potrafi dostrzegać w sobie piękno. Widzi siebie jako pięknego ducha – czystą świadomość – zamieszkującego tymczasowo obecne ciało, odbywającego własny, wyjątkowy proces ewolucji. Ponieważ wie, kim jest, potrafi postrzegać siebie ponad wszystkimi definicjami stworzonymi przez uwarunkowane ludzkie umysły. W ten sposób jest wolny od definicji narzucanych przez społeczeństwo, od opinii innych, a także często opinii własnych – np. wtedy gdy nieświadomie „wpadnie” w program osądzania i oskarżania siebie samego. Przede wszystkim, człowiek kochający siebie jest człowiekiem wolnym. Jest też człowiekiem, który jest w stanie zaakceptować i pokochać w sobie to, co jest ciemne. Jest również wolny od „wgranych” w kolektywny, ziemski ludzki umysł, opartych o lękowe niskie częstotliwości, sztucznych i pasożytniczych programów tj.: program poczucia winy, program grzechu czy program kary.

Człowiek kochający siebie nie kieruje negatywizmu na zewnątrz siebie – do innych ludzi, do okoliczności życiowych. Doskonale jest świadomy tego, że kierując na zewnątrz ku komuś/czemuś swoje myśli, emocje, czyny, działania, czy różne inne formy energii, tak naprawdę wypełnia swoją własną świadomość, przestrzeń i istotę tymi rzeczami – częstotliwościami wibracji. Staje się tym, co wysyła. Generując ciężkie wibracje, stajemy się nimi, ponieważ one są w nas. Jeżeli istota wysyłałaby na zewnątrz siebie negatywne treści, to tak naprawdę szkodziłaby, raniłaby siebie samą, Dlatego tego nie robi, ponieważ kocha siebie.

Wiąże się z tym kwestia wybaczenia innym. Człowiek, żywiąc do kogoś złość, gniew czy nienawiść, niszczy tak naprawdę siebie samego, bo pielęgnuje w sobie te niskie, zabójcze częstotliwości. Wybaczenie sprawia uwolnienie się z tych wzorców energii, co oznacza własne uzdrowienie. Wybaczenie drugiemu człowiekowi jest zawsze ostatecznie aktem pokochania siebie samego.

Otworzenie się na własną miłość oznacza gotowość do wyjścia z lęku, smutku, złości i bólu, a także pełne zaufanie sobie oraz życiu. Kochając siebie, ufamy całkowicie swojemu umysłowi. Wiemy wtedy, że ma on dostęp do całej wiedzy. Poprzez to, że jest połączony z uniwersalnym umysłem, w jego zasięgu są ogromne pokłady informacji i inteligencji. Dzięki temu nie szukamy już wiedzy i odpowiedzi na zewnątrz nas. Kochając siebie, ufamy również całkowicie swojemu ciału. Jesteśmy wtedy w pełni świadomi tego, że jest ono zaprojektowane, aby nam służyć. Wiemy też, że ciało zawiera w sobie pełen potencjał samouzdrowienia oraz przywrócenia harmonii. Kochając siebie, ufamy swojej duszy. Wiemy, że prowadzi nas ona przez życie, ponieważ widzi i wie wszystko z wyższej perspektywy. Dzięki temu zrozumieniu potrafimy wyzbyć się lęku przed życiem, przed jutrem. Rozumiemy, że to, co się pojawia i pojawi w naszym życiu, prowadzi nas do wyższego celu, który ostatecznie uwzględnia tylko nasze dobro oraz naszą ewolucję. Kochając siebie, ufając życiu, mamy świadomość tego, że energia życiowa nam służy, a źródło i strumień wszelkiego dobra i obfitości jest cały czas do naszej dyspozycji, i tak naprawdę my sami poprzez nasze myśli (cały nasz system przekonań i perspektywę, przez którą patrzymy na wszystko) oraz częstotliwość emocji decydujemy o tym, w jakim stopniu ograniczamy i blokujemy lub wpuszczamy i otwieramy własny dostęp to strumienia tej energii.

Prawdziwe pokochanie siebie ma mocny związek z własną przeszłością. Tu także ma miejsce pełne objęcie opieką oraz przede wszystkim akceptacją całej swojej przeszłości, której bagaż nosimy w sobie jako wzorce częstotliwości zapisane w pamięci komórkowej całego naszego ciała. Pokochanie swojej przeszłości jest równoznaczne z zaakceptowaniem i wybaczeniem wszystkiemu, co się kiedyś wydarzyło – wybaczeniem sobie oraz innym. Zgoda na puszczenie nagromadzonego przez lata bólu i smutku jest również wejściem w proces uwalniania z naszego ciała warstw szkodliwych i chaotycznych emocji. Kochając siebie, otaczamy opieką oraz obdarowujemy miłością to, co zostało na przestrzeni lat w nas zranione. Zarówno przez nas samych, przez innych, jak i przez doświadczenia życiowe. W ten sposób uzdrawiają się wtedy różne warstwy naszych uwarunkowań.

MIŁOŚĆ DO SIEBIE NARZĘDZIEM WŁASNEGO WZNIESIENIA

Rozpalenie miłości do siebie, do własnego życia, powoduje, że zaczyna się w nas budzić świadomość JA JESTEM – nieuwarunkowany niczym wymiar czystej świadomości, nasza pierwotna natura. Jeżeli potrafimy opiekuńczo otulać nasze emocje i myśli czułością, a także przyjmować z otwartymi ramionami i z akceptacją każdą kolejną chwilę życia, która się przejawia przed naszymi oczyma (co oznacza zdolność nieutożsamiania się, „niezrastania się” oraz niestawiania oporu przepływającym przez nasze ciało i umysł emocjami i myślami, a zamiast tego, ich akceptowanie, obserwowanie i pełne przyzwolenie, aby były takimi, jakimi są) to równocześnie będzie przebiegał w nas proces przesunięcia się naszej świadomości z umysłu do serca, dzięki czemu schowana dotychczas pod mechanizmami umysłu nasza prawdziwa natura, będzie mieć szansę wyłonić się na powierzchnię. Umysł będzie się stopniowo wyciszał, a z naszego ciała uwalniane zostaną kolejne warstwy nagromadzonych, skostniałych, destrukcyjnych emocji. Przyspieszeniu ulegnie również wiele odbywających się obecnie wewnątrz człowieka procesów tj.: aktywacja i rozwój połączenia ze swoją wyższą jaźnią, integrowanie świetlistego ciała z fizycznym ciałem oraz świetlistego umysłu z umysłem fizycznym.

Im bardziej kochasz siebie tym, mocniej otwierasz się na własne wewnętrzne prowadzenie. Człowiek staje się wtedy autentyczny i autonomiczny. Uważam, że dopiero teraz wchodzimy w okres, w którym tak naprawdę zaczynamy uczyć się kochać siebie samego. Obdarowanie siebie samego miłością jest tak naprawdę początkiem głębokiej transformacji, która zachodzi w człowieku. O tej transformacji chciałbym napisać w dalszej części postu.

KOCHAJĄC SIEBIE, ZMIENIAMY CAŁĄ PRZESTRZEŃ WOKÓŁ NAS

Miłość do siebie oznacza miłość do własnego życia, a miłość do własnego życia oznacza miłość do całości życia, bo jak można inaczej kochać życie niż poprzez własne? Miłość do życia jest miłością do Boga, ponieważ życie i Bóg są tym samym. Tak więc miłość do siebie jest równocześnie miłością do Boga. Życie, jak i również sam człowiek jest Bogiem przejawionym w działaniu.

Gdy zaczniemy regularnie otaczać siebie własną miłością, to automatycznie zaprzestajemy widzieć i rozumieć miłość jako coś, co płynie i pochodzi z zewnątrz. Zaczniemy samych siebie rozpoznawać jako źródło miłości. Głębokiemu przeprogramowaniu ulegnie nasza podświadomość, która zacznie odbierać miłość jako znane doświadczenie, częstotliwość wychodzącą, emitującą z nas samych. Przed procesem pokochania siebie częstotliwość miłości była klasyfikowana przez podświadomość jako doświadczenie istniejące gdzieś na zewnątrz, co najwyżej przychodzące do nas, a w wielu przypadkach miłość klasyfikowana była jako nieznane doświadczenie, w ogóle nieprzychodzące do nas.

Im większa jest miłość do własnego życia, do własnej istoty, tym mocniej otwiera się serce, a percepcja staje się coraz bardziej krystaliczna. Kochając siebie, odzyskuje się swoją suwerenność. Umysł jednoczy się wtedy z sercem, ponieważ będące tworami umysłu, skierowane do własnej istoty działania takie jak np.: złość, gniew, krytycyzm i osąd są obejmowane, transformowane i rozpuszczane płynącą z serca energią miłości, akceptacji i zrozumienia. Kochając siebie, akceptuje się swoją boską tożsamość i zyskuje się dostęp do pełni swojego potencjału, ponieważ generowane uczucie miłości jest – mówiąc metaforycznie – kluczem od bramy do własnej boskości, do Boga w sobie. Miłość do własnej istoty jest częstotliwością zestrajającą, wchodząca w rezonans z częstotliwościami boskimi. Wraz ze wzrostem miłości do siebie zaczyna się transformować nasza percepcja dotyczącą świata na zewnątrz nas, ponieważ gdy otworzy się brama do własnej boskości, zaczniemy dostrzegać przejaw Boga we wszystkim dookoła.

Im mocniej człowiek pokocha siebie, tym mocniej nawiązuje połączenie z boskością w sobie i tym coraz słabsza staje się percepcyjna iluzja separacji dzieląca go z innymi ludźmi oraz z całością życia. Zaczyna uświadamiać sobie, że sam jest wszechświatem przejawiającym się w ludzkiej formie. Dopiero wtedy zaczynają naprawdę rozpuszczać się granice egotycznego umysłu. Im bardziej kochasz siebie, tym bardziej zaczynasz też odczuwać współistnienie z resztą życia oraz tym bardziej otwierasz się na bezwarunkową miłość do wszystkiego co jest, która jest po prostu określonym stanem świadomości. Spowodowane miłością do siebie otwarcie i poszerzenie przestrzeni serca sprawi, że wyjdziesz z lęku przed wszystkim w odczuwanie wszystkiego. Stając się pełnym kochającą siebie istotą, tak naprawdę dajemy największy dar całemu światu.

Obdarzając siebie samych własną miłością, rozpoczynamy proces własnego uzdrowienia i wzniesienia, a tym samym transformujemy również cały świat – serca innych istot. Gdy wyjdziemy z miłością do innych, kochając siebie samych, wtedy dzieją się największe cuda. Kochając siebie, automatycznie przysłużymy się wszystkiemu, co jest dookoła nas. Będziemy transformować wszystko samą swoją obecnością, stanem świadomości, unikalną częstotliwością własnego pola.

Będąc w określonym stanie świadomości – w odpowiednim zakresie częstotliwości swojej świadomości, kiedy jesteśmy wypełnienie miłością do własnej istoty i własnego życia – wszystko czemu poświęcimy swoją uwagę, jest transformowane do poziomu naszej własnej częstotliwości. Uwaga jest pierwotną inteligencją i świadomością, więc jeśli chce się, aby wszystko, co istnieje w naszym domniemaniu na zewnątrz nas – inni ludzie, cała Ziemia – przejawiało miłość, wystarczy samemu najpierw dostroić się do częstotliwości miłości, a następnie poprzez swoją uwagę, obecność i wypływającą z obecności czyny transformować wszystko do własnej częstotliwości. Pełne obdarowanie drugiego człowieka silnie zakorzenioną w teraźniejszości własną uwagą powoduje, że człowiek ten zaczyna dostrajać się do stanu świadomości.

Tak naprawdę nie istnieje nic na zewnątrz nas. Przestrzeń jest w 99,9999% pusta. Wszystko toczy się w nas – każdy znajduje się we własnym unikalnym „pokoju”, wszechświecie. Każdy człowiek – będący zamanifestowaną na planie ziemskim świadomością – stwarza nieustannie swój własny hologram życia, będący jego rzeczywistością.

Rozpoznając poprzez własną miłość Boga w sobie, odkryje się również, że wszyscy jesteśmy samowystarczalnymi istotami, a pełnia wszystkiego, czego tak bardzo szukamy w życiu, jest już w nas. Jeżeli odkryje się tę prawdę w sobie, natychmiast zacznie się ją zauważać w innych. Będziemy chcieli uzewnętrznić pełnie siebie, dzielić się nią, zamiast pozyskiwać cokolwiek z zewnątrz, co uważaliśmy dotychczas, że jest nam potrzebne, aby się dopełnić. To radykalnie zmienia podejście i stosunek do drugiego człowieka, jak i samego życia. Odkrywając własną pełnię, chce się pokazać i przekazać drugiemu, że też już jest pełnią siebie, a wszystko to, czego szuka i wydaje mu się, że potrzebuje ma już w sobie. Dzięki temu zamiast rozpoznawania i doświadczania kim jesteśmy za pośrednictwem innych (co ma zwyczajnie miejsce na naszej Planecie, m.in, gdy przyjmujemy opinie innych o nas za naszą własną prawdę), sprawimy, że inni zaczną rozpoznawać swoją prawdziwą istotę za naszym pośrednictwem. Co jest jednym z największych cudów życia!

Kiedy doświadczy się we własnym wnętrzu – poprzez miłość do siebie – kontaktu z boskością, która jest naszą esencją, automatycznie pragnieniem staje się, aby inni uświadomili sobie to samo połączenie wewnątrz siebie. Rozpoznając Boga w sobie, jednocześnie zauważy się jego przejawienie we wszystkim, co jest. Pragnieniem wtedy staje się, aby drugi człowiek równieżodkrył w sobie ten stan świadomości – odkrył Boga w sobie. Będzie się chciało pokazać mu ten stan świadomości, ponieważ przyświecać będzie nam szczera chęć i intencja zobaczenie w nim własnego odbicia. Wszystko, co istnieje na zewnątrz nas, jest lustrem dla naszej świadomości. Kiedy naprawdę bardzo głęboko uświadomi się to sobie, wtedy automatycznie dąży się do tego, aby wszystko, co zewnętrzne wypełniało się miłością, która jest w nas, dzięki czemu będziemy mogli dostrzegać wszędzie własne odbicie, przyglądać się jemu.

Zacznie się wówczas dostrzegać całą prawdę o sobie w innych ludziach. Rozwinie się jakość komunikacji – wejdzie na dużo głębszy poziom – potrafi się naprawdę słuchać i poświęcać uwagę drugiemu człowiekowi. Każde spotkanie będzie służyło do pielęgnacji i podtrzymywania noszonego w sobie stanu miłości. W ten sposób będzie przekształcać się wszystko, co napotka się na swojej drodze. W relacjach z ludźmi, w miejsce wymagań, oczekiwań i manipulacji wejdą akceptacja, przebaczenie czy cierpliwość. Wszystko to będzie wypływało z lekkością.

Postawa i zachowanie nie będę już umotywowane tym, aby coś otrzymać od innych, ponieważ wie się już, że wszystko jest w nas. Człowiek odczuwający to, świadomy tego,  będzie pragnął dzielić się, tym co ma i czym jest, a także wskazać drugiemu człowiekowi jego własną pełnię, która od zawsze była już w nim. Ne będzie chciał, aby jego czyny doprowadzały do tego, że drugi człowiek bardziej zamyka się w sobie i oddala od swojej prawdziwej istoty – czyli nie kocha i nie akceptuje siebie, nienawidzi, czuje smutek, bezradność, winę, wstyd, gniew czy złość itd. Wręcz przeciwnie, będzie pragnął, aby poprzez własne czyny nakierować drugiego człowieka, aby pokochał siebie samego. Będzie na przeróżne sposoby inspirować i zachęcać go do tego.

Przestaną już tak drażnić wady i słabości innych ludzi. W miejsce krytyki i osądu tych wad pojawi się wola i gotowość do przekazania drugiej osobie, aby objął swoją wadę akceptacją i miłością, bo dobrze się wie jakie cuda wydarzyły się, co się stało, gdy samemu się tak uczyniło ze swoimi słabościami. Oczywiście miłość do własnej istoty nie pozwoli też na to, aby ktoś nam wchodził na głowę, czy nas wykorzystywał. Nie o to tutaj chodzi.

Im mocniej rozbłyśnie w nas miłości do siebie, tym więcej harmonii będzie miało każde nasze działanie i czynność. W naszej obecności ludzie będą zachowywać i czuć się inaczej. Będzie wychodziło z nich to co piękne. Automatycznie będą się otwierać i pokazywać najlepszą wersję siebie samych. Gdy się tego doświadczy, wtedy głęboko się zrozumie i uświadomi główną naturę i prawo rzeczywistości: stan świadomości wewnątrz manifestuje się zawsze na zewnątrz, ponieważ tak naprawdę nie ma granicy między tym, co jest wewnątrz a tym, co jest na zewnątrz.

Rzeczywistość jest lustrem naszego wnętrza, wiec „efektem ubocznym” pokochania siebie samego, wypełnienia własnego wnętrza częstotliwością miłości będzie zamanifestowanie się tej częstotliwości na zewnątrz nas. Oznacza to np. uzdrowienie całego ciała, ponieważ wszystkie komórki ciała zaczną przeprogramowywać się na dominującą częstotliwość, która jest w naszym wnętrzu. Miłość wpłynie w przeróżne zewnętrzne okoliczności takie jak relacje z ludźmi – zaczną się pojawiać w naszej przestrzeni ludzie o podobnej częstotliwości do naszej. Polepszeniu i uzdrowieniu ulegnie cała nasza sytuacja życiowa, warunki życiowe, a wydarzać się to będzie z lekkością.

Dobre uczynki, życzliwość – bycie po prostu dobrym człowiekiem – nie są już umotywowane w głównej mierze tym, że gdzieś powiedziano czy napisano, że mamy się miłować, oraz że jesteśmy jednością itd. Nie są też umotywowane uzyskaniem w przyszłości jakiejś nagrody czy uniknięciem kary. Moralność i etyka nie jest już czymś narzuconym z zewnątrz, sztucznie wyhodowanym i podlewanym głównie strachem i poczuciem winy.

Czyny i postawa będą wynikać wyłącznie ze świadomości, a będąc w stanie świadomości, w którym jest się otoczonym miłością do własnej istoty, posiada się dostęp do całej wiedzy, która zawsze była i jest w nas. Czuję się i widzi to. Czucie i wiedza wychodzi z ośrodka serca. Taka jest główna, zasadnicza różnica między starym, kończonym się światem a nową ziemią.

W starym świecie swoje istnienie, funkcjonowanie oraz postrzeganie siebie samego, innych ludzi oraz samej rzeczywistości opierało się głównie na zaimplementowanych z zewnątrz różnych koncepcji, idei, filozofii, doktryn, przekonań itd – wszystkiego co było tworem ludzkiego uwarunkowanego umysłu, w dodatku nie naszym, lecz narzuconym z zewnątrz. Wraz z przechodzeniem ze starego świata do nowej ziemi wszystkie dotychczasowe próby pojęcia i opisania za pomocą myśli czym jest rzeczywistość i kim jest człowiek, upadną, ponieważ zmieniająca się – transformująca do piątego wymiaru – rzeczywistość sama z siebie odsłoni fałsz i ułomność tego wszystkiego.

W nowej ziemie zrozumienie, wiedza i wgląd będą wychodziły z wnętrza człowieka, z przestrzeni serca. Nowa ziemia nie jest jakąś utopijną przyszłością, tylko stanem świadomości, który jest już teraz. Po prostu im więcej ludzi odkryje i zakotwiczy ten stan świadomości w sobie, tym prędzej, harmonijniej i płynniej zamanifestuje się on na zewnątrz – we wszystkich strukturach organizujących życie ludzkie na powierzchni Planety.

SAMI NADAJEMY WYRAZ I TEMPO PROCESOWI UZDRAWIANIA ŚWIATA

Transformacji oraz rozwojowi podlega świadomość, która jest istotą wszystkiego. Sednem transformacji, której obecnie dosięga całą ludzką świadomość wraz z planetą, jest zrozumienie holograficznej natury wszechświata oraz jego fraktalności. Człowiek odzwierciedla w sobie zarówno cały wszechświat, całą planetę, jak i całą ludzkość. Wszystkie te płaszczyzny są po prostu zawartymi w sobie różnymi fraktalami tej samej rzeczywistości oraz tej samej jednej świadomości. Na tej zasadzie zmiana dokonana w człowieku – zmiana w zapisie informacyjnym, zmiana na poziomie zakresu częstotliwości funcjonowania – będzie miała swoje odzwierciedlenie jednakowo w cały ciele globalnej ludzkości (które jest po prostu jednym z kolejnych fraktali), w samej planecie oraz we wszechświecie.

Tym sposobem, uwalniając i transmutując w sobie wszystkie nagromadzone niskowibracyjne wzorce (mam tu na myśli wszelkie koncepcje oraz wzorce myśli, emocji, postaw i zachowań opartych i zbudowanych na bazie lęku i nienawiści), którymi atakujemy i sabotujemy swoją własną osobę (trzeba pamiętać, że nawet gdy atakujemy nimi innych, to w gruncie rzeczy robimy to sobie samym), uwalniamy je jednocześnie z planu i wymiaru ziemskiego. Modyfikujemy w ten sposób plan ziemski, który jest bardzo zagęszczonym planem ewolucyjnym dla świadomości. Te wyżej wymienione, związane ze starym światem, niskoczęstotliwościowe wzorce, które dominowały przez tysiąclecia, należy właśnie teraz uwalniać. Jeżeli mają one kolektywnie zniknąć/przetransmutować się wraz z przejściem do nowej ziemi to muszą pojawić się pierwsze osoby, będące swego rodzaju pionierami, które poprzez uwolnienie ich z siebie, wprawiając w ruch energię procesu uzdrowienia i odrodzenia. Im więcej ich z siebie uwolnimy, czyli im bardziej wewnętrznie czyści będziemy, tym staniemy się silniejszą „kotwicą” dla świadomości oraz energii spływających na planetę. Energii opartych na częstotliwościach miłości, aktywujących pełnię potencjału ludzkiego.

Ziemia obecnie oczyszcza się z negatywizmu, przechodzi przez okres oczyszczania, jednocześnie na ziemski plan jest „wpuszczana” coraz większa ilość światła. Teraz, gdy transformacja naszej Planety wchodzi w kolejną fazę, a częstotliwość Ziemi nieustannie wzrasta, człowiek w głębi duszy jest wzywany do tego, aby rozpalił wewnętrzną miłość i światło, oraz do tego, by dokonywać uzdrowienia polegającego właśnie na uwolnieniu się z ciężkich, destrukcyjnych i szkodliwych wzorców. Każda zmiana na poziomie mikro (który reprezentuje pojedynczy człowiek) jest odzwierciedlona na poziomie makro (ludzka zbiorowość). Jest to klucz do zrozumienia. Aby zapanował pokój i miłość na świecie, muszą się one najpierw pojawić w ludziach. Aby świat był miejscem szczęśliwym i radosnym, ludzie muszą stać się najpierw wolni, szczęśliwi i radośni. Należy to wyemitować z własnego wnętrza. Nie jest to żadna filozofia, tylko prosta „gra” częstotliwości. Im dłużej utrzymamy skierowaną do własnej istoty częstotliwość miłości, tym mocniej ona zaczyna oddziaływać na świat „na zewnątrz” nas.

Każdy człowiek jest potężną, wielowymiarową istotą o kosmicznym rodowodzie. Nasze serca są portalami, poprzez które mamy łączność z wymiarami niefizycznymi. Skoro one są portalami, to w gruncie rzeczy my także nimi jesteśmy. Przez portal serca na ziemski plan i wymiar wpływa oraz przejawia się miłość.

Kluczem do asystowanie planecie Ziemi w jej własnym procesie wzniesienia jest pokochanie całej swojej istoty, swojego życia niezależnie od tego, w jakiej formie się przejawia bądź przejawiało. Dopiero dzięki temu warunkowi – gdy na dobre „rozpali” światło w swoim wnętrzu – człowiek będzie zdolny również trwać niezachwianie w polu bezwarunkowej miłości do wszystkiego, co jest. W ten sposób, poprzez wzniesienie własnej świadomości wspomożemy również Ziemię w jej procesie. Gdy otoczymy siebie samych najwyższym szacunkiem, opieką, zrozumieniem i akceptacją to własna miłość do siebie będzie na wszystkich możliwych poziomach uwalniać, uzdrawiać i transmutować istniejące w nas pokłady negatywizmu, przeróżne destrukcyjne, ciężkie i szkodliwe wzorce oraz emocje. W ten sposób – ponieważ całość życia stanowi jedność, a wszyscy ludzie są połączeni ze sobą oraz z Ziemią – negatywizm będzie uwalniany także z całego planu ziemskiego. Posłużymy wtedy jako takie „wentyle” uwalniające negatywizm z planu ziemskiego. Z drugiej strony, obdarowując własne istnienie miłością oraz swoją postawą i czynami wskazując drugiemu człowiekowi istnienie wymiaru czystej miłości w jego wnętrzu, będzie poprzez ludzi wnikać na plan ziemski światło.

Zastany przez nas dzisiejszy świat jest przepełniony cierpieniem, przemocą, agresją, nienawiścią, depresją, smutkiem, poczuciem winy. Jednak ten świat zmienia się na naszych oczach. Do tej zmiany jest potrzebna jak największa ilość otwartych ludzkich serc, które staną się portalami, przez które uwalnianie i uzdrawiane są ciężkie niskowibracyjne wzorce, a także wpuszczane są energie oparte o częstotliwość miłości.

Przemienienie, transformacja naszego świata odbywa się przez ludzi. Poprzez własne uzdrowienie uwalniamy zbiorową nieświadomość. Proces samouzdrawiania ludzkości rozpoczął się już na dobre, a w swej szerszej perspektywie jest on „tańcem” ewoluującej świadomości.

Obecnie większość ludzi dobrej woli, kieruje dobro w dużej mierze tylko na zewnątrz, co jest godne pochwały, lecz jednocześnie ludzi ci często zapominają o miłości do własnej osoby. Jeżeli jako ludzie zaczniemy bardziej obdarowywać własną istotę miłością, to nastąpi pewnego rodzaju aktywacja na planecie.

Postępujące „wybudzanie się” ludzkości polega na tym, że z każdym kolejnym miesiącem i rokiem, ludzie będą zaczynać głęboko w sobie rozumieć, że ich celem nie są te materialne dobra czy to, co nasza cywilizacja nazywa i określa sukcesem (upadający model takiego świata będzie zmuszał, prowokował do tego uświadomienia sobie tego), a tym do czego naprawdę warto dążyć, jest własne uzdrowienie i wzniesienie, co ostatecznie przyczyni się do uzdrowienia świata. Taki jest moim zdaniem cel i przeznaczenie człowieka inkarnującego się w obecnych czasach na Ziemi. Wykorzystując niesamowitą okazję i energetyczne wsparcie, jakie w tym momencie ewolucji życia na Planecie – w czasie wielkiej przemiany świadomości – udziela sama wielowymiarowa przestrzeń nas otaczająca i przenikająca, dokonać własnego wzniesienia świadomości, wspierając w ten sposób Planetę wraz z całością życia znajdującego się na niej. Dzięki temu pojedynczy człowiek wypełni swoje przeznaczenie, przeznaczenie ludzkości oraz przeznaczenie Planety.

Często bywa tak, że inkarnując się na ten czas wielkich zmian, celowo zakładamy, „wgrywamy” i wybieramy sobie różnego rodzaju destrukcyjne uwarunkowania, ograniczenia, blokady, różne inne rzeczy, które najczęściej nazywamy wadami, jednocześnie planując sobie, aby w pewnym momencie ziemskiego życia zacząć się z nich uwalniać, co w szerszej perspektywie prowadzi do zainicjowania i wspierania procesu kolektywnego uzdrowienia ludzkości. W ten sposób wprowadzona w tym samym przedziale czasowym (co ma miejsce obecnie na Planecie) ruch energia tysięcy czy milionów osób rozpoczyna proces globalnego uzdrowienia i przemiany, który jest niczym innym jak falą energii, która swoim zasięgiem ogarnie również pozostałych, tkwiących w większym bezruchu.

Z takiej perspektywy zgoła odmiennie można spojrzeć na wszystkie rzeczy, które tak łatwo lubimy nazywać naszymi wadami, ograniczeniami czy zmaganiami życiowymi. Wszystkie one mogą być darami, które gdy się obejmie, zaakceptuje i pokocha, uwolnią tkwiący w sobie potencjał, będący zaczątkiem własnego wzniesienia, a także uzdrawiania i wzniesienia świata. Każda chwila, każda sytuacja, każde wydarzenie jest okazją do pokochania własnej istoty. Dlatego doświadczenia i różne aspekty życia służą w szerszej perspektywie naszej ewolucji oraz ewolucji całości ludzkości. A te najtrudniejsze i najcięższe sytuacje, zazwyczaj zawierają w sobie największy potencjał, aby przetransformować w stronę miłości.

Gdy ludzie pokocha siebie samych, to nastąpi proces otwarcia ludzkich serc, które do tej pory były zamknięte, schowane i poranione. Zarówno przez siebie samych, innych ludzi, jak i przez doświadczenia życiowe. Kochając w pełni własną istotę, pozwalamy dojść do głosu – przejawić się – boskości, która jest nas. Im więcej osób na Ziemi zacznie przez portal własnego serca wpuszczać w ten sposób światło na ziemski plan, tym coraz intensywniej będzie postępowało otwieranie się serc pozostałych ludzi. Jest to proces, który przebiega stopniowo – tak naprawdę dopiero rozpoczyna się na dobre – zaczynając powoli obejmować miliony ludzkich serc na świecie – niezależnie od miejsca pobytu, narodowości, koloru skóry, wieku, wyznania itd. Jest to praca, mechanizm i zjawisko w gruncie rzeczy głównie na poziomach energetycznych, eterycznych, obejmujących przestrzeń świadomości, niemające nic wspólnego z żadną organizacją, religią, czy czymkolwiek. Nie jest do tego potrzebny żaden pośrednik, kapłan, lider, guru, przywódca czy mędrzec. W tym procesie nie ma lepszych, gorszych, rywalizacji, nagród, wyścigu czy wywyższania się. Jest to proces cichy, odbywający się w ludzkim wnętrzu, lecz naprawdę bardzo potężny. W taki sposób zmienia się obecnie świat na naszych oczach.

Najpiękniejsze jest w nim to, że każdy człowiek na ziemi może w każdej chwili do niego się przyłączyć. Nie potrzeba to tego mieć specjalnych warunków, okoliczności, bogactwa, czy miejsca, do którego należy się udać. Nie potrzeba dla niego wygospodarować specjalnego czasu. Nie trzeba mieć wszystkiego idealnie poukładanego w życiu. Nie trzeba czekać, aż coś się w nim zmieni. Nie trzeba czekać, aż ktoś się w nim pojawi. Nie trzeba też czekać, aż ktoś inny się zmieni. Jest to tak niesamowicie proste i dostępne dla każdego. Wystarczy pokochać siebie. Wystarczy to postanowienie w głębi siebie i wprowadzenie go do życia. Reszta potoczy się już siłą rozpędu i naturalnie.

Tak naprawdę jet tylko jedno serce – serce ludzkości – i to my decydujemy czy je aktywujemy, czy zamykamy. Żyjemy we wzajemnie się przenikających „bańkach” naszych serc, które razem tworzą pole jednego serca. Kolektywne serce ludzkości czeka na aktywacje i otwarcie. Badania i projekty naukowe dobitnie pokazują, że ludzkie serca są połączone ze sobą i wywierają realny wpływ na planetę.

https://globalneprzebudzenie.wordpress.com/2016/08/16/gregg-braden-na-temat-zwiazku-serca-z-polem-magnetycznym-ziemi/

https://globalneprzebudzenie.wordpress.com/2016/08/10/pierre-franckh-na-temat-mocy-serca-przekonan-i-prawa-rezonansu/

Przed nami fascynujący czas, pełen wyzwań, w którym myślę, że każdy powinien postawić sam przed sobą szczere pytanie, dotyczące tego, czy chce być osobą, która przyczyni się do wykreowania nowej wersji świata. Mamy w sobie wielką moc. Nie zdajemy nawet sobie z niej sprawy, a oglądając telewizyjne wiadomości, często czujemy się tacy bezradni i wystraszeni. Stawiamy sobie wtedy często też pytanie, dotyczące tego, co można zrobić, aby było lepiej, będąc nieświadomymi swojej własnej potężnej mocy.

Jeżeli będziemy w każdej chwili dnia otaczać siebie miłością i troska, to zrobimy o wiele więcej, niż się nam wydaje. Ziemia czeka, aby ludzkie serca zaśpiewały tę samą pieśń – wyemitowały tę samą częstotliwość energii miłości. W tych pięknych i jednocześnie trudnych czasach powinniśmy skupić się na boskości, która jest w nas. Dlatego proszę Cię, idź i spójrz w lustro, zobacz kryjącą się w Twoich oczach piękną i potężną istotę. Ty już tam jesteś. Widzę Cię :) :)

20 komentarzy

  1. Dziękuję za poświęcony czas na napisanie tego wszystkiego. Czekam każdego dnia na upadek systemu, w którym żyjemy. Masz rację, że trzeba zacząć od siebie. Dlatego dziś zmieniam swoje podejście i nastawienie. Zaczynam kierować się bardziej do siebie a nie na zewnątrz. Michał

  2. to co piszesz napawa optymizmem, lecz mimo wszytsko ciężko pokochać zbrodniarzy, cwaniaczków i zlodziei oraz ludzi dla których życiem są imprezy i alkohol, ludzi, narcyzów, których przewyższa własne ego. Jakże ciężko poczuć z nimi jedność i zaakceptować ich boskość

    Paula
    1. Trzeba na nich spojrzeć z innej perspektywy, nie daje miłości innym ten, kto sam jej nie ma w sobie, gdzieś w środku to strasznie nieszczęśliwi ludzie, tylko człowiek który nienawidzi samego siebie potrzebuje poniżyć innych by móc w ten sposób poczuć się lepiej… Sama tego doświadczyłam w relacji z narcyzem i zgadzam się że wybaczanie jest dla wybaczajacego. Kiedy myślę w ten sposób wykluczam jakikolwiek współudział i nie pozwalam się obarczać winą za czyjąś nieumiejętność kochania, to początek drogi miłości do siebie…

      Lea
  3. Od dziecka, z każdym rokiem narzuca się nam mnóstwo obowiązków. Bierzemy odpowiedzialność za rzeczy które są poza nami, a wystarczy zająć się tylko sobą.
    Dziękuje bardzo za naprawdę ważny przekaz.

    Joszi
      1. To są święte słowa. Istnieje jednak jeden punkt , którego nie udaje sie prawie nikomu przeskoczyć. Ten moment to nasz umysł. Umysł zrobi wszystko abyśmy nie dotarli do naszej obfitości. I nie dotrzemy tam. Nie dotrzemy, ponieważ taka jest rola umysłu. Umysł jest pilnującym nas strażnikiem. Niestety umysł nie jest nasz. Nie jest to umysł ludzki.
        ten fragment poniżej z książki Castanedy to wyjasnia. Matrix też to pokazywał. Ale jest medytacja , którą podał Cobra która pozwala na usuniecie pasozyta. Jak niżej
        https://alloya.wordpress.com/2013/12/10/working-with-obsidian-light-dealing-with-archonic-parasites/

        – Dlaczego ten drapieżca zawładnął nami w sposób, o jakim mi mówiłeś, don Juanie? – zapytałem. – Musi istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie.

        – Jest wytłumaczenie – odparł don Juan – i to najprostsze na świecie. Zawładnęli nami, ponieważ jesteśmy ich pożywieniem, i uciskają nas bezlitośnie, ponieważ utrzymujemy ich przy życiu. My hodujemy kurczęta na kurzych fermach, gallineros, drapieżcy zaś hodują nas na ludzkich fermach, humaneros. Dlatego zawsze mają co jeść.

        Poczułem, że gwałtownie kręcę głową na boki. Nie potrafiłem wyrazić swego głębokiego zaniepokojenia i niezadowolenia, ale moje ciało zaczęło się poruszać, by dać upust tym uczuciom. Trząsłem się cały, od włosów na głowie po czubki palców stóp, zupełnie bezwolnie.

        – Nie, nie, nie, nie – usłyszałem swój głos. – To absurd, don Juanie. To, co mówisz, jest potworne. To po prostu nie może być prawda, ani dla czarowników, ani dla przeciętnych ludzi, ani dla nikogo.

        – Dlaczego nie? – zapytał chłodno don Juan. – Dlaczego nie? Bo cię to doprowadza do szału?

        – Tak, doprowadza mnie to do szału – odparłem sucho. – Twoje sugestie są potworne!

        – No cóż – powiedział – nie wysłuchałeś jeszcze wszystkich moich sugestii. Poczekaj chwilkę i potem oceń, co na ten temat sądzić. Zaraz dostaniesz się w prawdziwą nawałnicę. To znaczy, że twój umysł zostanie wystawiony na zmasowany atak, a ty nie będziesz mógł się poddać i sobie pójść, bo jesteś w pułapce. Nie dlatego, że cię uwięziłem, ale dlatego, że coś ukryte głęboko w tobie nie pozwoli ci odejść, choć jakaś część ciebie po prostu wpadnie w szał. Tak więc, przygotuj się! Czułem, że mam w sobie coś z masochisty. Don Juan miał rację. Nie wyszedłbym z jego domu za nic na świecie. Mimo to jednak ani trochę mi się nie podobały brednie, które wygadywał.

        – Chcę przemówić do twojego analitycznego umysłu – rzekł don Juan. – Zastanów się przez chwilę, a potem mi powiedz, jak byś wytłumaczył sprzeczność pomiędzy inteligencją człowieka-inżyniera i głupotą jego przekonań albo głupotą jego pełnego sprzeczności zachowania. Czarownicy są przekonani, że to drapieżcy dali nam przekonania, nasze pojęcia dobra i zła, nasze prawa społeczne. To oni stworzyli nasze nadzieje i oczekiwania, sny o powodzeniu i myśli o porażce. Dali nam pożądanie, chciwość i tchórzostwo. To przez drapieżców jesteśmy tak zadowoleni z siebie, schematyczni i egoistyczni.

        – Ale jak można tego dokonać, don Juanie? – zapytałem, jakby bardziej jeszcze rozeźlony tym, co mówi. – Szepcą nam to wszystko do ucha, kiedy śpimy?

        – Nie, nie robią tego w ten sposób. To idiotyczny pomysł! – odparł z uśmiechem. – Są nieskończenie skuteczniejsi i bardziej zorganizowani, niż ci się zdaje. Aby zapewnić sobie naszego posłuszeństwo, uległość i słabość, drapieżcy wykonali fantastyczne posunięcie – fantastyczne, oczywiście, z punktu widzenia strategii wojennej, a przerażające z punktu widzenia tych, przeciwko którym zostało skierowane. Oddali nam swój umysł! Słyszysz, co mówię? Drapieżcy oddają nam swój umysł, który staje się naszym umysłem. Umysł drapieżców jest barokowy, pełen sprzeczności, posępny, przepełniony obawą przed zdemaskowaniem, które może nastąpić lada chwila. Wiem, że choć nigdy nie cierpiałeś głodu – ciągnął – odczuwasz niepokój związany z jedzeniem, który nie jest niczym innym, jak niepokojem drapieżcy, że w każdej chwili jego posunięcie zostanie odkryte i zabraknie mu pożywienia. Poprzez umysł, który w końcu jest ich umysłem, drapieżcy wtłaczają w życie ludzi wszystko, co im pasuje. W ten sposób zapewniają sobie pewne bezpieczeństwo, które niczym bufor neutralizuje nieco ich strach.

        – To nie o to chodzi, don Juanie, że nie mogę przyjąć tego ot tak – powiedziałem. – Mógłbym to zrobić, ale jest w tym coś tak ohydnego, że mnie po prostu odrzuca. Zmusza mnie do zajęcia w tej sprawie stanowiska oponenta. Jeżeli to prawda, że nas zjadają, jak to się odbywa?

        Na twarzy don Juana malował się szeroki uśmiech. Był zadowolony jak wszyscy diabli. Wyjaśnił mi, że czarownicy widzą niemowlęta jako dziwne, świetliste kule energii, pokryte od samej góry do samego dołu czymś w rodzaju lśniącej otoczki, przypominającej plastykową pokrywę, ciasno dopasowaną do ich kokonu energii. Powiedział, że to właśnie ta lśniąca otoczka świadomości stanowi pożywienie drapieżców i że do czasu osiągnięcia przez człowieka dorosłości pozostaje z niej jedynie wąski strzęp, który biegnie od podłoża do czubków palców u stóp. Strzęp ten pozwala ludzkości zaledwie na przeżycie, ale nic ponadto. Zupełnie jak we śnie słyszałem, jak don Juan Matus wyjaśnia mi, że o ile mu wiadomo, człowiek jest jedynym gatunkiem istot, u którego lśniąca otoczka świadomości leży poza tym świetlistym kokonem. Dlatego też jest łatwą zdobyczą dla świadomości innego rzędu, takiej jak ciężka świadomość drapieżcy.

        Następnie powiedział coś, co zdruzgotało mnie doszczętnie. Stwierdził, że ów wąski strzęp świadomości stanowi samo centrum autorefleksji, w której człowiek nieuleczalnie się pogrążył. Grając na naszej autorefleksji, która jest jedynym ocalałym punktem świadomości, drapieżcy tworzą rozbłyski świadomości, które następnie bezwzględnie pożerają. Podsuwają nam idiotyczne problemy, które wymuszają powstanie tych rozbłysków świadomości, i w ten sposób utrzymują nas przy życiu, żeby później móc się odżywiać owymi energetycznymi rozbłyskami powstałymi dzięki naszym niby-problemom. Musiało być coś w tym, co mówił don Juan; byłem w tym momencie tak zdruzgotany, że najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się niedobrze. Po chwili, wystarczająco długiej, bym zdążył dojść do siebie, zapytałem go: – Ale dlaczego czarownicy starożytnego Meksyku i współcześni czarownicy nic z tym nie robią, choć widzą drapieżców?

        – Ani ty, ani ja nic nie możemy z tym zrobić – odrzekł don Juan poważnym, smutnym głosem. – Jedyne, co nam pozostaje, to poddać się dyscyplinie, dzięki której w końcu nie będą mogli nas tknąć. Jak chcesz wymagać od innych, by wzięli na siebie taki trud? Wyśmieją cię i wyszydzą, a co bardziej agresywni dadzą ci taki wpierdol, że popamiętasz. I zasadniczo nie dlatego, żeby nie chcieli ci wierzyć. Głęboko w każdym człowieku tkwi atawistyczna, intuicyjna świadomość istnienia drapieżców.

        (…)

        – Co ty opowiadasz, don Juanie? – zapytałem słabo. Gardło miałem ściśnięte. Z trudem oddychałem.

        – Opowiadam, że naszym przeciwnikiem nie jest zwykły drapieżca. Jest bardzo przemyślny i zorganizowany. Metodycznie przestrzega planu, który czyni z nas istoty bezużyteczne. Człowiek, istota magiczna, nie jest już magiczny. Jest zwykłym kawałkiem mięsa. Człowiekowi nie pozostały już żadne marzenia oprócz marzeń zwierzęcia hodowanego dla mięsa: marzeń wyświechtanych, konwencjonalnych i kretyńskich.

        Słowa don Juana wywoływały we mnie dziwną fizyczną reakcję, podobną do mdłości. Czułem się znów tak, jakbym miał za chwilę zwymiotować. Ale źródłem nudności były najgłębsze pokłady mojej istoty, sam szpik kości. Zacząłem konwulsyjnie drżeć. Don Juan potrząsnął mnie mocno za ramiona. Poczułem, jak szyja mi się trzęsie pod wpływem jego uścisku. Uspokoiłem się od razu. Odzyskałem nieco kontroli nad sobą.

        – Ten drapieżca – powiedział don Juan – który jest, rzecz jasna, istotą nieorganiczną, nie jest dla nas tak całkowicie niewidzialny jak inne istoty nieorganiczne. Myślę, że jako dzieci go widzimy; jest to dla nas jednak tak przerażający widok, że nawet nic chcemy o tym myśleć. Dzieci, rzecz jasna, czasem się upierają i chcą zwrócić na niego baczniejszą uwagę, lecz wszyscy dokoła zniechęcają je do tego. Jedyną alternatywą dla ludzkości – ciągnął – jest dyscyplina. Dyscyplina to jedyny środek zaradczy. Ale gdy mówię o dyscyplinie, nie chodzi mi o jakieś ascetyczne praktyki. Nie chodzi mi o to, żeby wstawać o piątej trzydzieści każdego ranka i polewać się zimną wodą aż do zsinienia. Poprzez dyscyplinę czarownicy rozumieją umiejętność niewzruszonego stawiania czoła przeciwnościom losu, których nie braliśmy pod uwagę w naszych oczekiwaniach. Dla nich dyscyplina jest sztuką: sztuką stawiania czoła nieskończoności bez mrugnięcia okiem i to nie dlatego, że są oni silni i twardzi, lecz dlatego, że przepełnia ich nabożna cześć.

        – W jaki sposób dyscyplina czarowników może być środkiem zaradczym? – zapytałem.

        – Czarownicy powiadają, że dyscyplina sprawia, iż lśniąca otoczka świadomości staje się dla latawca niesmaczna – odparł don Juan, bacznie wpatrując się w moją twarz, jakby szukał w niej jakichś oznak niedowierzania.

        – Efekt jest taki, że drapieżcy są zdezorientowani. Lśniąca otoczka świadomości, która jest niejadalna, nie mieści się, jak sądzę, w ich systemie poznawczym. Zdezorientowani, nie mają innego wyjścia, jak tylko odstąpić od swych nikczemnych zamiarów. Jeżeli drapieżcy nie będą przez jakiś czas zjadać naszej lśniącej otoczki świadomości – ciągnął – ta będzie dalej rosnąć. Upraszczając tę kwestię maksymalnie, mogę powiedzieć tak, że czarownicy, dzięki zachowywaniu dyscypliny, odpychają drapieżców wystarczająco długo, by ich lśniąca otoczka świadomości rozrosła się powyżej poziomu palców stóp. Kiedy już przekroczy ten poziom, urasta z powrotem do pierwotnych rozmiarów. ”

        (Carlos Castaneda, Aktywna strona nieskończoności, Rebis, Poznań 2000

        Co z tym kurwa mać? Jak bardzo te informacje kłócą się z tym tekstem

        https://dydymuscytaty.wordpress.com/2019/05/17/konformizm-i-edukacja-lustrzana/

        Satyam Nadeen swoje kredo zatytułował:

        WIELKI KOSMICZNY ŻART i chyba zawarł

        w nim istotę nauk Maharaja z Bombaju.

        Myślisz, że powinieneś stać się oświeconym.

        Daruj sobie, już nim jesteś.

        Myślisz, że musisz podążać jakąś ścieżką, żeby dotrzeć do celu… Nie męcz się, nie ma żadnych ścieżek.

        Myślisz, że oświecenie jest celem.

        Odpuść sobie, nie ma żadnego celu…

        Myślisz, że powinieneś zmienić siebie i świat, żeby uczynić go bardziej znośnym. Wyluzuj, nie masz niczegodo zrobienia…

        Myślisz, że znajdziesz Boga w Indiach czy Tybecie… Nie ma dokąd zmierzać…

        Świadomość jest wszędzie, i taka sama.

        Myślisz, że twoja osobista historia ma jakieś

        znaczenie… Wszystkie są takie same,niezależnie

        od tego jak przebiegały.

        Myślisz,że twoja historia jest prawdziwa…

        W żadnej mierze, to tylko sen…

        Myślisz, że panujesz nad swoim życiem…

        Żart, jesteś tylko marionetką w rękach Źródła.

        Myślisz, że masz wolną wolę i dokonujesz

        wyborów… Nic z tego, jest tylko przeznaczenie,

        stopniowo odsłaniające swoje oblicze.

        Myślisz, że masz jakiś wrogów w świecie…

        Mylisz się, oni, jak i wszystko inne, to tylko

        Źródło.

        Myślisz, że jest jakaś tajemna formuła

        pozwalająca znaleźć Boga…Zrelaksuj się,

        nie musisz nikogo szukać, już jesteś u siebie.

        Myślisz, że Bóg życzy sobie podniesienia

        poziomu świadomości na planecie.

        Dobre sobie, to tylko Źródło bawi się w gra-

        nicach stworzonych przez siebie ograniczeń.

        Myślisz,że Bóg uczynił ciebie odpowiedzialnym

        za twoje postępki…

        Nie zawracaj sobie tym głowy, nie ma czegoś

        takiego jak karma.

        Zabawiasz się osądami,radujesz ocenami,

        lubujesz w porównaniach.

        Zamęczasz preferencjami. Zatrzymaj się wreszcie,

        wszystko jest dokładnie takie, jakie być powinno.

        Chcesz być kimś ważnym i szanowanym.

        Daj spokój, po prostu bądź.

        Boisz się śmierci jako najbardziej tragicznego

        wydarzenia twego życia. Odwagi, śmierć jest

        końcem ograniczeń…

        Masz nadzieję na lepsze życie następnym

        razem… Jaźń nie inkarnuje. Jest tylko Źródło,

        Ja Jestem.

        Żałujesz przeszłości, zamartwiasz się

        teraźniejszością, lękasz się przyszłości…

        Przebudź się! Jesteś nieskończonym Źródłem,

        bawiącym się swoim snem.

        Podniecają cię wszelkie spiskowe teorie.

        Nie ma żadnego spisku, to tylko Źródło

        bawi się ze sobą.

        Myślisz, że twoje życie ma jakiś cel…

        Nie ma indywidualnego Ja mającego cel.

        Jest tylko Źródło. Ono cię powołało i nigdy nie

        poznasz celu przez swój, siłą rzeczy,

        ograniczony umysł.

        A tak mawiał mędrzec z Bombaju:

        Ostateczną odpowiedzią jest:

        NIE MA NICZEGO. TO TYLKO ŻART.Satyam Nadeen swoje kredo zatytułował:

        WIELKI KOSMICZNY ŻART i chyba zawarł

        w nim istotę nauk Maharaja z Bombaju.

        Myślisz, że powinieneś stać się oświeconym.

        Daruj sobie, już nim jesteś.

        Myślisz, że musisz podążać jakąś ścieżką, żeby dotrzeć do celu… Nie męcz się, nie ma żadnych ścieżek.

        Myślisz, że oświecenie jest celem.

        Odpuść sobie, nie ma żadnego celu…

        Myślisz, że powinieneś zmienić siebie i świat, żeby uczynić go bardziej znośnym. Wyluzuj, nie masz niczegodo zrobienia…

        Myślisz, że znajdziesz Boga w Indiach czy Tybecie… Nie ma dokąd zmierzać…

        Świadomość jest wszędzie, i taka sama.

        Myślisz, że twoja osobista historia ma jakieś

        znaczenie… Wszystkie są takie same,niezależnie

        od tego jak przebiegały.

        Myślisz,że twoja historia jest prawdziwa…

        W żadnej mierze, to tylko sen…

        Myślisz, że panujesz nad swoim życiem…

        Żart, jesteś tylko marionetką w rękach Źródła.

        Myślisz, że masz wolną wolę i dokonujesz

        wyborów… Nic z tego, jest tylko przeznaczenie,

        stopniowo odsłaniające swoje oblicze.

        Myślisz, że masz jakiś wrogów w świecie…

        Mylisz się, oni, jak i wszystko inne, to tylko

        Źródło.

        Myślisz, że jest jakaś tajemna formuła

        pozwalająca znaleźć Boga…Zrelaksuj się,

        nie musisz nikogo szukać, już jesteś u siebie.

        Myślisz, że Bóg życzy sobie podniesienia

        poziomu świadomości na planecie.

        Dobre sobie, to tylko Źródło bawi się w gra-

        nicach stworzonych przez siebie ograniczeń.

        Myślisz,że Bóg uczynił ciebie odpowiedzialnym

        za twoje postępki…

        Nie zawracaj sobie tym głowy, nie ma czegoś

        takiego jak karma.

        Zabawiasz się osądami,radujesz ocenami,

        lubujesz w porównaniach.

        Zamęczasz preferencjami. Zatrzymaj się wreszcie,

        wszystko jest dokładnie takie, jakie być powinno.

        Chcesz być kimś ważnym i szanowanym.

        Daj spokój, po prostu bądź.

        Boisz się śmierci jako najbardziej tragicznego

        wydarzenia twego życia. Odwagi, śmierć jest

        końcem ograniczeń…

        Masz nadzieję na lepsze życie następnym

        razem… Jaźń nie inkarnuje. Jest tylko Źródło,

        Ja Jestem.

        Żałujesz przeszłości, zamartwiasz się

        teraźniejszością, lękasz się przyszłości…

        Przebudź się! Jesteś nieskończonym Źródłem,

        bawiącym się swoim snem.

        Podniecają cię wszelkie spiskowe teorie.

        Nie ma żadnego spisku, to tylko Źródło

        bawi się ze sobą.

        Myślisz, że twoje życie ma jakiś cel…

        Nie ma indywidualnego Ja mającego cel.

        Jest tylko Źródło. Ono cię powołało i nigdy nie

        poznasz celu przez swój, siłą rzeczy,

        ograniczony umysł.

        A tak mawiał mędrzec z Bombaju:

        Ostateczną odpowiedzią jest:

        NIE MA NICZEGO. TO TYLKO ŻART.

        I co teraz?!

        Fabioo Fabianoo
    1. Dopiero dziś ,,wpadł mi w ręce” ten przekaz.
      Pewnie dopiero teraz stałam się gotowa, aby go przyjąć, ,,objąć ramionami, zaakceptować” w pełni 🙂 , jako spójną kwintesencję, wpasowująca się w moje dotychczasowe życie, wiedzę, odczuwanie, relacje.

      Wiele puzzli mojego jestestwa udało mi się poukładać, połączyć, widzieć fragment obrazu, na podstawie którego mogłam domyślać się (czyt. odczuwać) szerszego oglądu dla tego, jak wyglądać ma całość.

      Bywały i bywają takie dni, w których ranek wita mnie znów chaotycznie porozrzucanymi puzzlami, jakie do tej pory udało mi się pieczołowicie poukładać.
      Porozrzucały je zawirowania życiowe, no właśnie!, poddawanie się energiom destrukcyjnych wahadeł, zasilanie ich emocjami do tego stopnia, by w końcu być przez nie wyrzuconym, wyplutym, bezużytecznym, bo wyssanym z energii, siły, mocy.

      A wszystko tak na prawdę, okazuje się, że na własne życzenie, wynikające z zapominania największej prawdy świata:
      NIE MA INNEGO SPOSOBU NA DAWANIE MIŁOŚCI ŚWIATU, JAK TYLKO TEN, ŻE CZŁOWIEK STAJE SIĘ JEJ ŹRÓDŁEM, PULSUJĄCYM WCIĄŻ NA NOWO I NA NOWO. NIEWYCZERPALNYM, BO ZASILANYM WIBRACJAMI MIŁOŚCI UNIWERSUM, Z KTÓRYM ISTOTA LUDZKA, JAKO JEGO PRZEJAW, MA MOC ŚWIADOMEGO WSPÓŁISTNIENIA.

      (taką ,,największą prawdę świata” sobie wymyśliłam 🙂 i mam nadzieję, że jest właściwa … )

      Oczywiście ta myśl powstała podczas studiowania Twojego przekazu, który ,,poukładał” moje puzzle, pokazał obraz ŻYJĄCEJ rzeczywistości i sposoby, algorytmy, wedle jakich ta rzeczywistość może osiągać poziomy piękna ludzkiego JAM JEST.

      Kochanie świata zacznijmy od kochania siebie, bo tylko wtedy nasze filtry postrzegania staną się pryzmatem rozszczepiającym wchodzące doń promienie na gamę kolorów – kolorów miłości.
      Każdy człowiek może być takim pryzmatem, a w zasadzie jest tylko rysy na nim i zmatowienie zakrywa jego krystaliczność(czy dobrze myslę?)

      Przyglądając się Twojemu przekazowi, nie zliczę głębokich oddechów, jakie unosiły moją pierś.
      W zasadzie to był i nadal jest 🙂 jeden wielki oddech uniesienia…

      Bardzo dziękuję.
      Twoimi słowami wykleję ściany pokoju, by wszyscy, którzy do niego wejdą, mogli je czytać …
      Ludzie nie będą już błądzić wzrokiem w poszukiwaniu odpowiedzi…

      Chyba tak zrobię 🙂

      Serdecznie pozdrawiam.

      Krysia z lasu
  4. Dziękuję za piękny tekst, w którym tak prosto wyjaśniasz miłość do siebie i to co się teraz w naszym życiu dzieje. Czytałam już sporo na ten temat, ale ten artykuł jest zdecydowanie najlepszy i najbardziej wyczerpuje temat. Dziekuję 🙂

    Marlena
  5. Bardzo to piękne, ale co, jeśli to właśnie te części nas blokują przed pokochaniem siebie? Części skrzywdzone, przekonane, że nie zasługują na życie, ani na szczęście, ani na miłość? Od czego zacząć, jeśli mimo różnych prób i metod wciąż NIE UDAJE się pokochać siebie? Czy to jest takie proste?

    Krez
    1. No wlasnie co wtedy?! Ja czuje się ze nie ogarniam tego wszystkiego, ze są jakies eteryczne implanty, jakies wpływy z zewnatrz, ze nas tu uwięziono ze nic nie możemy zrobić żeby sobie pomóc, nie wiem od czego zacząć żeby naprawić się z reszta skoro jestem tu it teraz i boska istota to czemu mam się naprawiać?! Ale z drugiej to dlaczego moje życie jest nadal obiektywnie kiepskie…

      Fabioo Fabianoo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *